czwartek, 30 września 2010
O zwierzętach słów kilka
Ostatnio moja praca nierozerwalnie wiąże się ze zwierzętami, a nigdy nie byłem ich miłośnikiem. Trzeba jednak przyznać, że niektóre stworzenia potrafią wywoływać uśmiech na twarzy, jak choćby mój domowy kot. W Sudanie koty przyprawiają raczej o szewską pasję, biegając gromadnie po hotelowym dachu, jak nie raz to bywało w Wadi Halfa. Życie w tym kraju jest mocno związane ze zwierzętami - czy jest się mieszkańcem, czy tylko gościem, to bez znaczenia. Zanim więc opowiem o dalszych losach wyprawy z 2005 roku, zatrzymując ją niejako w czasie i miejscu, to jest na skalistych drogach IV katarakty, już naprawdę blisko celu, napiszę dziś o tym, jak miały i mają się zwierzęta na tej niewdzięcznej ziemi.
Gdy sięgniemy naszą kulturową pamięcią o kilka tysiącleci wstecz, to zobaczymy Saharę zieloną i pełną życia. Ziejące teraz pustką uedy, czyli dawne koryta rzek, wypełnione były wówczas wodą, piaszczyste ergi były dnami jezior, a skały górowały nad sawannowym krajobrazem. Bogactwo flory niosło za sobą bogactwo fauny. Słonie, żyrafy i hipopotamy kroczyły ścieżkami, które teraz wypełnia piasek i kamienie, krokodyle pływały rzekami, których koryta wyschły i przypominają raczej pozbawione krwi żyły tego wielkiego organizmu, jakim jest Sahara. Na wschodzie ostał się tylko Nil i to on stał się fundamentem cywilizacji, którym przyszło trwać w czasach, gdy deszcze zapomniały o tej krainie, a słońce i wiatr sprzysięgły się skruszyć każdy kamień.
Wielbłąd
Ten sam wielbłąd
Jednak nie tylko człowiek okazał się uparty i przystosował się do pustyni, uczyniły tak również zwierzęta, choć zdecydowanie nie wszystkie. Symbol pustyni, obecny na pocztówkach i zdjęciach z arabskich krajów Sahary, czyli wielbłąd, paradoksalnie pojawił się w tym świecie bardzo późno. Ciężko oszacować dokładną datę, kiedy pierwszy garbaty egzemplarz został zaprezentowany publiczności doliny Nilu, ale można chyba założyć że miało to miejsce w I tys. BC, bliżej pewnie przełomu er. Tymczasem to bydło od dawna pełniło najważniejszą rolę w gospodarce i to przez tysiąclecia. Dziś zaś najczęściej spotkać można osła. Zwierzę wielofunkcyjne, nie wymagające częstych napraw i naprawdę ergonomiczne. Modele osłów różnią się między sobą, mogą to być osły jedynki, do przewozu jednego człowieka, osły z przyczepą, dwukołową i umożliwiającą transport dóbr i osób, czy osły cysterny, zaopatrujące mieszkańców w wodę. Jedzą zieleninę, piją niewiele, choć pod tym względem wielbłądy biją je na głowę, potrafiąc delektować się kolczastymi akacjami. Oba gatunki urzekają swoistym brakiem emocji na pyskach, przeżuwają posiłki mając świat raczej w głębokim poważaniu. Czasem tylko, z przyczyn jedynie im znanych, postanowią się zbuntować - staną gdzieś na drodze obrażone. Nie przyszło im jednak wieść żywota w ogrodach Edenu, lecz w ziemskim piekle, które na dodatek nocą zamienia się często w biegun północny. Być może owo zobojętnienie jest jakąś receptą na przetrwanie.
O kotach wspominałem, nie są specjalnie cenione, choć miały swoje pięć minut, gdy Egipt był kreatorem kultury wschodu Afryki. Teraz, raczej bezdomne, zajmują się przemykaniem z cienia w cień - zaiste karkołomne zadanie w tej części świata.. Psy nie mają lepiej. Arabowie nie szanują tych stworzeń (co nawet dla mnie, którego antypatia w stosunku do psów jest potężna, bywa rażące), często traktując je kamieniem. Żyją na obrzeżach wsi, łączą się w gangi, jednak rzadko zagrażają ludziom. Pamiętam jednak, że nie czułem się pewnie, gdy po raz pierwszy szedłem na Gebel Barkal i stanąłem twarzą w twarz ze sforą zdziczałych, lekko niepełnosprawnych, ale zawsze - psów. I to nie były pustynne jamniki. Pamiętam, że wzorem autochtonów zaopatrzyłem się w kamienie, których jednak użyć nie musiałem. Nieopodal leżała padlina, która stanowiła jadłospis napotkanej watahy, może dlatego postanowiły nas oszczędzić. Jakie obrzydzenie maluje się na twarzach Sudańczyków, gdy mówią o Chińczykach jedzących psy!
Sudańska prowincja żyje z rolnictwa. Na szerszą skalę hoduje się tylko kozo-owce. Gdzieś umyka mi różnica między jednymi a drugimi, dlatego sprowadzam je do jednego bytu. Trzymane są zazwyczaj w zagrodach zbudowanych z akacjowych gałęzi, czasem z cegły mułowej. Ich wyraz twarzy również nie sugeruje refleksyjnego stanu, w czym upodabnia je do osłów i wielbłądów. Jest coś nad wyraz pociesznego w tych stworzeniach, szczególnie młodych okazach - taka słodka odmiana głupkowatości. Na wsiach trzyma się również kury oraz gołębie. Bynajmniej nie pocztowe. Wielokrotnie otrzymywaliśmy podarki w postaci gołąbków, jeszcze żywych, ale z oczywistym przeznaczeniem. Przynosił je np. niejaki Khalifa w Hagar el-Beida, który nota bene lansował nową modę (pytanie czy skądś przyszła?) noszenia zamiast czapki - wiadra. Ale o krzykach mody w Sudanie, to może następnym razem.
Kozo-owca...
Fot. Ł. Banaszek
Mieszkanie nad Nilem powoduje też, iż człowiek może wejść w interakcję z rybami. Kiedyś przyniesiono nam dużego nilowego suma. Zaiste interakcja była - bo ów sum jeszcze żył... W smaku przypominał karpia i trzeba mu oddać, że smaczny był. Niemniej, ryby i mięso, to na prowincji rzadkie przysmaki. inaczej jest w miastach, gdzie wybór jest większy - w Karima w tym roku potrafiłem jeść kurczaki na śniadanie, obiad i kolację. Jednak mięso kozo-owiec, tzw. lachma poza smakiem mięsa raczej nie przypomina. Tak, czy owak, pozostaje jednym z bardziej wykwintnych dań, jakimi można zostać poczęstowanym. Kiedy w tym roku spędziłem kilka dni pod drzewem przy muzeum w Karima, czekając aż komisja sudańskich inspektorów skończy narady, miałem okazję być członkiem uczty. Przyprowadzono barana (haruf), którego następnie zabito i obdarto ze skóry. Zajmował się tym miejscowy żołnierz, który w międzyczasie bywał fryzjerem, a teraz stał się rzeźnikiem i kucharzem. Rozwieszonego na drabinie barana elegancko wypatroszył, a potem ugotował dwa rodzaje lachmy - oczywiście oba raczej ciężko-jadalne.
Wysokiej jakości posiłek w jednej z sudańskich restauracji.
Moje dzisiejsze opowiadanie chciałem jeszcze uzupełnić o zwierzęta drobniejsze, ale istotne i ciekawe. Otóż kto wybierze się do Sudanu, ten świadom być musi, że prędzej, czy później, natknie się na owady. Różne jest ludzkie nastawienie do naszych mniejszych braci, choćby dlatego, że wielu z nas nigdy nie nazwie się bratem karalucha. Te jednak stanowią problem stosunkowo nieznaczny, mieszkając raczej w miastach i przeważnie w ubikacjach, a stopień ich zobojętnienia bije kopytne na głowę. Nieprzyjemna może być natomiast obecność much. Szczególnie w rejonie IV katarakty poznałem ich natręctwo, a także skutki obcowania z nimi. Nie od dziś wiadomo, że muchy lubią przebywać w miejscu zaopatrywanym codziennie, głównie odchodami... Po czym poznać muchę, która właśnie wraca ze swojej ulubionej miejscówki? Po wilgotnym, lepkim dotyku, którym nas raczy siadając nieustannie na naszych rękach, nogach i twarzy. Niezwykle uparte są to stworzenia, bo tak długo będą próbować, aż zginą. Problem polega jednak na tym, że w przeciwieństwie do Polski, muchy sudańskie nie działają samotnie, lecz w setkach. Bywały obiady, podczas których połknięcie muchy było zwykłą statystyką. W końcu i nas dotknęło zobojętnienie... Muchy to jednak nie wszystko, trzeba przyzwyczaić się do pająków. Jedne są mniejsze ale skaczą na wysokość twarzy, inne są bardziej konserwatywne, ale zainwestowały w rozmiary, mniej więcej dłoni. Nie każdemu też przypadną do gustu mrówki, które z racji rozmiarów potrafią wejść wszędzie, musi im się tylko chcieć. Lubią sobie człowieka podgryźć, w czym konkurują z pchłami. Tak się złożyło, że moje tegoroczne łóżeczko na katarakcie było siedliskiem i mrówek, i pcheł, a przed pająkami obroniła mnie moskitiera. Ta z kolei chroni przede wszystkim przed muchami, choć i zbłąkany komar ma trudniejsze zadanie. Miałem też kiedyś w Meroe łóżko, nad którym gniazdo uwiły szerszenie; moją koleżankę z Pragi i resztę jej ekipy zaatakowały pszczoły, gryząc jednego Czecha 700 razy! Wreszcie stworzenia jadowite - skorpiony i węże. Pierwsze spotkać nietrudno. Wystarczy w nocy udać się na poszukiwania wiejskiej toalety i trochę uważniej się rozejrzeć. Kiedyś w nocy jeden okaz stał czujny przy tej dziurze w ziemi, która z racji bolącego brzucha stała się moim marzeniem. Ale jak mawiają - jak nie urok, to..sraczka. Warto sprawdzać buty i po prostu patrzeć pod nogi. Z wężami jest zgoła inaczej - ja żadnego nie widziałem.. To zwierzęta, które towarzystwa ludzi nie znoszą i trzymają się raczej z daleka
A krokodyle? Podobno bardzo smaczne...
0 komentarze:
Prześlij komentarz