wtorek, 21 września 2010
Pisałem już o muzyce, o tym, czym dla mnie jest; jak ją postrzegam. Wiem, że nie jest to sposób odbierania jej odosobniony, daliście temu wyraz kreśląc własne zdania pod tamtym tekstem. Muzyka muzyce nierówna, szukamy w niej różnych wartości - nawet sami, w zależności od chwili, upajamy się różnymi nutami. Jednak wtedy, gdy opada na nas mgła pełna meandrujących myśli - kiedy cała nasza energia skupia się wewnątrz i wprowadza w nastrój refleksji - wtedy sięgamy po muzykę, która ową energię ukierunkuje. Dla mnie zawsze będą to kompozycje, przez które przebijać się będą emocje; w których czuć 'serce'. Nieważne, czy będzie to gniew, czy smutek, czy też wdzięczność i radość - ważne, że utwór poprzez swą 'prawdziwość' splecie się z moimi emocjami, które zawsze są przecież prawdziwe.
Siedem melodii, które dziś przytoczę, to nie jest żadna moja lista przebojów. Nie jest to spis numerów, które w całym moim życiu odegrały najważniejszą rolę. Nie jest to w końcu zbiór melodii absolutny - ograniczona dostępność muzyki w 'sieci' uniemożliwia mi pokazanie wszystkiego, jak choćby 'nosound'owego Misplay, czy Winter Will Come. To utwory, które towarzyszą mi w ostatnich dwóch latach, i przy których, jak to kiedyś powiedziano na tym blogu, w głowie reżyserują się moje własne teledyski. Mało tego, z tramwaju, z samochodu, na ulicy, obserwuję prosty świat, który z muzycznym tłem przestaje taki być; z niedopowiedzianych, anonimowych historii wyłaniają się nowe - sensowne obrazy.
Jeżeli ktoś szuka inspiracji - chce spojrzeć przez okno moimi muzycznymi oczyma - przeczyta ten tekst do końca. Dla nielubiących emocjonalnej twórczości będzie to jednak mało pociągający fragment.
Nosound - Some Warmth Into This Chill
...an unmoving, dirty rain...
Jak już pisałem, gdybym miał przedstawić utwór tej włoskiej kapeli, byłby to zapewne Misplay z pierwszej płyty. Z drugiej strony ten zespół jest fenomenem i prawie każdy numer w ich wykonaniu jest emocjonalnym potworem - powala szczerością, zarówno w warstwie muzycznej, jak i lirycznej. Some Warmth... to utwór, którego słowa mogłyby być niezrozumiałe, a i tak doskonale odczytałbym jego przesłanie - tę krótką historię, tak typową dla wszystkich, a tak unikatową dla tego, kto ją przeżył. To o człowieku, który musi zabić w sobie wspomnienie, bo inaczej wspomnienie zabije go. Utwór o nieustannej wewnętrznej walce z pięknem, którego już nie ma, ale też o świadomości, że to się musi kiedyś skończyć. Stąd tytuł.
Ta muzyka płynie po wzburzonych wodach najpowszechniejszych ludzkich emocji. Płynie dzięki hipnotycznemu śpiewowi, dzięki odurzającym klawiszom, dzięki orkiestrze. Przede wszystkim jednak dzięki niepodważalnej 'prawdziwości'.
Glow - Blackfield
...save me
will you help me to feel the glow?...
Oszczędny w dźwięki, powalający w swej prostocie, bo uderzający w sedno. Taki jest dla mnie Glow. Nie jest wielki muzycznie, a słowa nic z poezją wspólnego nie mają. I chyba w tym jego moc - bo bez kurtuazji, bez zaciemniania obrazu, trafia tam, gdzie powinien. Nie w każdych warunkach, nie o każdej porze dnia, ale kiedy ilustracją dla tego utworu stają się zmieniające się nieustannie obrazy w oknie pociągu, dostrzega się jego istotę. Tę krzyczącą tęsknotę za światłem, którego nawet wspomnienie jest już za szarą kotarą. Geffen krzyczy przez cały czas, choć głos podnosi przecież dopiero na samym końcu.
Snowdrops - The Pineapple Thief
...And I will slow your fall,
That is all, that is all...
That is all, that is all...
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem Snowdrops byłem oczarowany. Ta piosenka nie jest ani smutna ani wesoła; jest w niej coś, co strasznie podnosi na duchu, lecz paradoksalnie jest przecież o przemijaniu, o tym, że wszyscy jesteśmy płatkami śniegu w niekończącej się zimie. Jest o sensie bycia - o tym, że dopóki nie spadniemy na ziemię naszym celem jest spowalniać upadek drugiego płatka. Ta druga osoba jest wszystkim, czego możemy chcieć i z nią mamy wirować, choć przyjdzie moment kiedy dołączymy do tych, którzy już przetrwali zimę.
Normal - Porcupine Tree
...You gotta see the waves,
not the wine bottle...
not the wine bottle...
Kiedy ktoś piszę o Porcupine Tree, to zazwyczaj w duchu: "o nich nie trzeba pisać, są tak wielcy, że wszystko zostało już powiedziane". Otóż, zostało powiedziane niezwykle wiele, a i tak przeciętny człowiek nigdy o nich nie słyszał. Co więc z tego, że Steven Wilson jest bogiem progresywnej muzyki, skoro trafia do nielicznych. Z drugiej strony, czy to ważne ilu ludzi go zna? Może istotne jest tylko to, że Ci, którzy go słuchają doceniają ten najbardziej nieprzeciętny talent dzielenia się emocjami? Normal, to normalna piosenka. Normalna jak na Jeżozwierze, bo w świecie muzyki, to kolejna perła, lśniąca formą i treścią. Zamieszczam wyjątkowe wykonanie tego utworu - kogo zachęci, ten przeszuka sieć za normalną wersją Normal. A ta mniej normalna okraszona jest jeszcze tą autentycznością Stevena, którą czuć w dialogu z publicznością. Musicie widzieć fale!
Empire - Demians
...and if one day I choose to run away
we’ll be together when we remember that day...
we’ll be together when we remember that day...
Może dlatego, że ten utwór towarzyszył mi w najtrudniejszych chwilach; może dlatego, że Nicholas Chapel wyśpiewywał słowa, które rodziły się przecież w mojej głowie; może dlatego, że kiedy było źle - koił, a kiedy lepiej - przypominał; może dlatego, że rozrasta się jak fala przed sztormem i nagle się urywa, by pozostawić po sobie suspens ciszy ze znakiem zapytania: co dalej?; może dlatego, że to po prostu piękna melodia; ale na pewno dlatego, że to jedna z najprawdziwszych piosenek, jakie znam. To po prostu czuć. Wiem, że Chapel nagrywał tę balladę we własnej sypialni, sam - otoczony czterema ścianami, swoim życiem, wspomnieniami, uczuciami, historią. Nie musiał jej pamiętać, bo w jego własnym domu była cały czas obecna. I taka jest na płycie, w tym jednym utworze jest wszystko, czego oczekuję od muzyki. Ja z tym utworem nie chodziłem po ulicach, ja nad nimi latałem.
Lost Control - Anathema
...Yes, I am falling... how much longer till I hit the ground?...
Na koniec dwa utwory Anathemy. Anathemy, która przeszła wielką przemianę - Lost Control, to upadek, Universal zaś, to powstanie z popiołów - zwycięstwo miłości. Nie znam chyba drugiego utworu, który w tak szorstki, a zarazem pełen pięknej melancholijnej melodii, oddałby upadek człowieka. Lost Control, to utwór o niewykorzystanych szansach, o szaleństwie bólu; to utwór o udawaniu i ciągłym byciu kimś, kim się nie jest; o uśmiechu na twarzy i gangrenie w sercu; o, zdawałoby się, nieuleczalnym kryzysie JA. Tam nie ma cienia nadziei, raczej maszerujący na śmierć przez las skrzypiec człowiek. Smyczki, które jak błędne ognie odprowadzają go na skraj przepaści.
Universal - Anathema
...You're everywhere I go
In everything I do...
Na końcu musi zwyciężyć miłość. Tak zazwyczaj jest w filmach. Czy w życiu?.. To utwór, który uskrzydla, niezależnie od tego, gdzie nas ścieżki zawiodły. To utwór o niesamowitej sile, jaką daje miłość; o tym, że można wtedy pokonywać bariery, można "podrapać niebo". Można wszystko. Nie jest się tylko płatkiem śniegu, który wędruje w dół, można wzlecieć w górę. Potrzeba tylko kogoś, komu zadedykuje się każdy napisany wiersz, piosenkę, każdy sukces, każdy dzień.
2 komentarze:
Widzę fale!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
widzę komentarz ;pp
Prześlij komentarz