The Metal gods have called another warrior home..

piątek, 16 kwietnia 2010


Tytułem jest komentarz jednego z fanów pod najsłynniejszym chyba utworem Type O Negative - Christian Woman. Przedwczoraj, 14 kwietnia, Peter Steele - wokalista zespołu - zmarł na atak serca.

Peter Steele już raz umarł, w 2005 roku. Zespół umieścił wtedy bowiem na swojej stronie internetowej sfingowaną informację o jego śmierci. W rzeczywistości charyzmatyczny lider zmagał się wtedy z nałogami i postanowił poddać się leczeniu, a także zaliczył odsiadkę w więzieniu - w Riker's Island. Tym razem jednak odszedł naprawdę.

Temat śmierci był mu wyjątkowo bliski, świadczą o tym choćby tytuły dwóch ostatnich albumów - Life is Killing Me i Dead Again. Poruszyły mnie słowa, które wypowiedział w jednym z wywiadów:

"W moim życiu było kilka rzeczy, które zawsze uważałem za stałe, nieprzemijające i bezpieczne. W ostatnim czasie okazało się, że byłem w błędzie. Ludzie, których kochasz - odchodzą. Zmieniają się żony, dziewczyny, kochanki... jak pory roku. Przy okazji zdajesz sobie sprawę z własnej śmiertelności, zaczynasz rozumieć, że jesteś tylko kupą mięcha wprawioną w ruch, którą prędzej czy później zeżrą robaki. Twój świat upada, nieuchronnie, przez cały czas. To nie jest coś, co mnie specjalnie rozwesela"
(za onet.pl)

Słowa te wcale nie są odkrywcze, ale jest w nich coś prawdziwego i wraz ze śmiercią Petera nabierają głębszego znaczenia. Podobnie jak muzyka, którą tworzył, mimo że Type O Negative leży raczej daleko na liście moich muzycznych inspiracji.

Wraz ze śmiercią Steele'a wspominam odejście innych wielkich muzyków rockowej sceny ostatnich lat. Darrell Lance Abbott, znany jako Dimebag, legendarny już gitarzysta Pantery odszedł 8 grudnia 2004 roku. Został zastrzelony podczas koncertu..



Prawdopodobnie 5 kwietnia 2002 roku zmarł Layne Staley, frontman grupy Alice in Chains. Prawdopodobnie, bo jego ciało odnaleziono dopiero po dwóch tygodniach od śmierci. Przedawkował.

Dopiero po śmierci można prawdziwie zrozumieć muzykę, jaką tworzyli. Tragizm ich odejścia nadaje nutom i słowom niesamowity wydźwięk. Świadomość, że kiedy grali, to w jakiś sposób wołali o pomoc (nie dotyczy to może Dimebaga), skłania do refleksji. Zupełnie inaczej patrzy się na ich występ, zupełnie inaczej rozumie tekst, a muzyka powoduje w ciele fale rozszalałych ciarek. Tak właśnie się czuję, kiedy oglądam ten koncert:



I jeszcze jeden występ, którego piękna nie da się opisać. On też wołał...



R.I.P.

0 komentarze: