Mousike

środa, 21 kwietnia 2010

Od dawna zastanawiam się nad tym, czym jest dla mnie muzyka. Obserwuję innych i zadaję sobie pytanie, czy wszyscy jednakowo jej potrzebujemy. Czy odgrywa istotną rolę, czy jest tylko dodatkiem? Kiedy (i czy w ogóle) jej potrzebujemy?

Ktoś mógłby powiedzieć, że takie pytania prowadzą do uniwersalistycznych odpowiedzi, bo posługuję się pojęciem muzyki, nie precyzując, co tak naprawdę przez nie rozumiem. Nie wydaje mi się to jednak istotne. Myślę, że potoczne jej rozumienie jest adekwatne do problemu, nad którym się pochylam. Muzyka, a więc dźwięk, melodia, rytm, słowa i ta całość, którą tworzą, jest przecież dla każdego z nas rozpoznawalna.

Myślę, że nie potrzebujemy jej wszyscy w jednakowym stopniu. Mało tego, nie wszyscy jej potrzebujemy w ogóle. Być może powinienem powiedzieć, że potrzebują (chodzi mi o pewną niezbędność w życiu) jej w zasadzie nieliczni. Dla większości ludzi jest więc jedynie dodatkiem do szeregu innych elementów kultury. Skoro jest dodatkiem (efemerycznym dodatkiem, a nie stałym komponentem naszego życia), to odbierana jest zapewne powierzchownie. Gdy obserwuję bowiem grupę młodych hiphopowo ornamentowanych ludzi, siedzących na przystanku autobusowym, gdzie tłem dla ich rozmów jest wydobywająca się z głośnika telefonu komórkowego muzyka (staram się w tym momencie nie wartościować poszczególnych gatunków muzycznych), to czy mogę powiedzieć, że oni ją dogłębnie przeżywają i że nie jest jedynie kolejnym elementem ich stroju, i narzędziem do zakomunikowania jakiejś swojej odrębności (pozornej moim zdaniem, bo to niezwykle powszechna ornamentyka)?

Uogólniam, na pewno nie jeden słuchacz reprezentujący w/w grupę szuka w muzyce czegoś więcej. Niemniej, zauważam, że muzyka jest traktowana jako tło - tło dla rozrywki, tło dla codziennych czynności, bo jej rytm pozwala nam często płynniej je wykonać. Widzę też, że aby takie role mogła spełniać, staje się ona wyjątkowo prosta (nawet nie na płaszczyźnie wykonania, bo prostota nie musi być zaprzeczeniem artyzmu, ale na płaszczyźnie odbiorcy) - że nie zmusza, nie zachęca do jej przeżywania; nie jest przyczyną refleksji.

W tym miejscu dochodzę do tego, czym dla mnie jest muzyka. Jako immanentna część mojego życia (nie piszę teraz jako twórca) jest zwierciadłem, w którym się nieustannie przeglądam. Świadomie, czy nie, szukam takiej muzyki, jaka odda stan mojego wnętrza. Jak każdy, mam swoje wzloty i upadki - każdy wzlot jest pełniejszy, kiedy uświadamiam go sobie wraz z odpowiednią nutą, każdy upadek staję się bardziej prawdziwy, kiedy w słuchawkach płynie jego liryczny odpowiednik. Z jednej strony stany, które przeżywam nabierają kolorów, adekwatnych i wyrazistych, z drugiej przeżywam satysfakcję, że ktoś obcy mówi za mnie słowa, które chcę wykrzyczeć. Z pozoru samotny w przeżywaniu tych chwil nie jestem więc wtedy sam. To nie tylko jednak umysł jest zaabsorbowany, ale i ciało. Nie wstydzę się tego, że muzyka w różnych chwilach mojego życia zmusiła mnie do łez. W innych pchała mnie do przodu, nadając impet każdemu krokowi, jaki stawiałem na chodnikach miasta.

Tak jawi mi się miejsce muzyki w moim życiu. Nie jest dodatkiem, lecz stałym fragmentem. Ilustruje, wyjaśnia i zadaje pytania. Popycha do refleksji...czy to w pociągu, kiedy zapatrzę się przez okno, czy to moknąc w deszczu, kiedy wracam z pracy, czy kiedy leżę na łóżku, zapatrzony gdzieś znacznie wyżej niż sufit.



saying goodbye is saying ‘die’
will you ever remember, awakening or slumber?
i won’t ask you to fly so high
but help me to lift that weight I’m feeling deep inside

and this place is so familiar
will stay our temple forever
we’ll see the light brighter than ever

whether you choose to stay
or choose to run away
your life is ours and there is no other way
and if one day i choose to run away
we’ll be together when we remember that day

i still feel the sun is trying
but i will miss you all when you leave me

and i remember now
these moment that we shared
will never make me forget why I chose to stay

it’s an awakening
down on slumber
awakening… it’s the dawn of slumber

choose to stay
or if I choose to run away
your life is ours and there is no other way

contemplate now this temple in my dreams
where even all our fears won’t make me disappear
remember now these feelings we once shared
keep them in your head
even when we’re far away from awakening
down on slumber
awakening, dawn of slumber

i won’t say goodbye this time
i won’t let you die inside my mind
don’t tell me goodbye this time
or don’t let me die inside my mind…

The Metal gods have called another warrior home..

piątek, 16 kwietnia 2010


Tytułem jest komentarz jednego z fanów pod najsłynniejszym chyba utworem Type O Negative - Christian Woman. Przedwczoraj, 14 kwietnia, Peter Steele - wokalista zespołu - zmarł na atak serca.

Peter Steele już raz umarł, w 2005 roku. Zespół umieścił wtedy bowiem na swojej stronie internetowej sfingowaną informację o jego śmierci. W rzeczywistości charyzmatyczny lider zmagał się wtedy z nałogami i postanowił poddać się leczeniu, a także zaliczył odsiadkę w więzieniu - w Riker's Island. Tym razem jednak odszedł naprawdę.

Temat śmierci był mu wyjątkowo bliski, świadczą o tym choćby tytuły dwóch ostatnich albumów - Life is Killing Me i Dead Again. Poruszyły mnie słowa, które wypowiedział w jednym z wywiadów:

"W moim życiu było kilka rzeczy, które zawsze uważałem za stałe, nieprzemijające i bezpieczne. W ostatnim czasie okazało się, że byłem w błędzie. Ludzie, których kochasz - odchodzą. Zmieniają się żony, dziewczyny, kochanki... jak pory roku. Przy okazji zdajesz sobie sprawę z własnej śmiertelności, zaczynasz rozumieć, że jesteś tylko kupą mięcha wprawioną w ruch, którą prędzej czy później zeżrą robaki. Twój świat upada, nieuchronnie, przez cały czas. To nie jest coś, co mnie specjalnie rozwesela"
(za onet.pl)

Słowa te wcale nie są odkrywcze, ale jest w nich coś prawdziwego i wraz ze śmiercią Petera nabierają głębszego znaczenia. Podobnie jak muzyka, którą tworzył, mimo że Type O Negative leży raczej daleko na liście moich muzycznych inspiracji.

Wraz ze śmiercią Steele'a wspominam odejście innych wielkich muzyków rockowej sceny ostatnich lat. Darrell Lance Abbott, znany jako Dimebag, legendarny już gitarzysta Pantery odszedł 8 grudnia 2004 roku. Został zastrzelony podczas koncertu..



Prawdopodobnie 5 kwietnia 2002 roku zmarł Layne Staley, frontman grupy Alice in Chains. Prawdopodobnie, bo jego ciało odnaleziono dopiero po dwóch tygodniach od śmierci. Przedawkował.

Dopiero po śmierci można prawdziwie zrozumieć muzykę, jaką tworzyli. Tragizm ich odejścia nadaje nutom i słowom niesamowity wydźwięk. Świadomość, że kiedy grali, to w jakiś sposób wołali o pomoc (nie dotyczy to może Dimebaga), skłania do refleksji. Zupełnie inaczej patrzy się na ich występ, zupełnie inaczej rozumie tekst, a muzyka powoduje w ciele fale rozszalałych ciarek. Tak właśnie się czuję, kiedy oglądam ten koncert:



I jeszcze jeden występ, którego piękna nie da się opisać. On też wołał...



R.I.P.

GENESIS

środa, 14 kwietnia 2010



To w ostatnich dniach narodził się w mojej głowie pomysł spróbowania sił w tej niezwykle trudnej dyscyplinie, jaką jest bez wątpienia pisanie z sensem. Powodem nie były jednak tragiczne wydarzenia, które wstrząsnęły naszym krajem, lecz obserwacje wypowiedzi czytelników pod artykułami, które tej tragedii dotyczyły. Wpisują się w to także liczne petycje, które związane są z pogrzebem pary prezydenckiej w katedrze na Wawelu. Właśnie teraz, kiedy każde słowo powinno być szczególnie ważone, widać jak mało myśli się pisząc, z pozoru tylko, nic nieznaczące komentarze.

Refleksja o niskim poziomie wypowiadania się (abstrahuję od internetowej publicystyki) nie jest dla mnie czymś nowym. Nową nie powinna być dla mnie także sytuacja, w której powszechne są drwiny i chęć oplucia innych, a jednak to, co obserwuję teraz zaskakuje mnie.

Nie wyruszam jednak na krucjatę, której celem byłoby wyniesienie internetowego dyskursu na poziom wyższy - byłby to bowiem plan absurdalny. Chcę jedynie przeprowadzić autoeksperyment, dzięki czemu przekonam się, czy i ja nie współtworzę kultury nieprzemyślanych wypowiedzi, posługującej się jedynie bezrefleksyjnie zapożyczonymi sloganami.

Spróbuję się zatem przekonać, czy potrafię pisać z sensem. W tym jednak miejscu należy się zastanowić, kto odpowie na moje pytanie. Czy przy-klask czytelników jest jakąkolwiek wykładnią? Analogicznie, czy nagonka i drwiny są obiektywnym świadectwem dla słów, których dotyczą? Myślę, że skoro nazwałem to autoeksperymentem, to i ocena powinna być samooceną, choć każda uwaga potencjalnego czytelnika (myślę, że chociaż jeden się znajdzie) będzie dla mnie jakąś wskazówką.

Tak przedstawia się moje pismacze genesis, eschata pozostaje niewiadomą. Pod każdym względem.