niedziela, 4 września 2011
Jeszcze jeden łyk. Ostatni. I said baby, you know I'm gonna leave You. Smak nie ma już żadnego znaczenia. Co najwyżej przypomina, że to nie dla przyjemności. Jednak jeszcze jeden? Ale teraz już naprawdę ostatni. Naprawdę. I got to ramble. Familiada. Jeden z dziesięciu. Jaka to melodia? Chujowa. Nikt tak nigdy nie odpowiedział? Ja bym tak odpowiedział. Tak, szczególnie teraz. Teraz, kiedy smak nie ma już żadnego znaczenia, tak bym właśnie odpowiedział. A co na to ankietowani? Ankietowani myślą, że stolicą Turcji jest Belgrad. Pytanie było z zaskoczenia. Karol był zamaskowany. Nawet żart mu nie wyszedł dziś jakoś. On też już smaku nie czuje. Czy to jego wina? W takim razie za Belgrad. Gdzieś znów posiałem portfel. Wezmę kurtkę, w kurtce człowiek wygląda poważniej. Kurtka jako przedłużenie męskości, w końcu zwisa mi pasek ramoneski. Różnie się przedłuża męskość, rzadko chyba kurtką, ale niewiele mam. Człowiek jest niewolnikiem swojego stanu posiadania. Mogę jeszcze wiosłem, ma długi gryf. Oj...We really got to ramble. Jestem Pstrągiem Poezji. Czyli ogarniam potoki. Potoki słów. Słów bez znaczenia, jak ten smak, który też jest bez znaczenia. A więc jestem Salmo Trutta i moim celem jest omijać haczyki pełne dorodnych owadów. Ależ mnie razi słońce. Mogłem nie brać kurtki. Gorąco... No to w potok. Potok ulic. Potok myśli. Potok wyciekającego szamba. Jeszcze jakaś muzyka w uszach, żeby był soundtrack do tej pielgrzymki. Słońce grzeje. I'll leave you when the summertime, leave you when the summer come along. Proszę Państwa: po prawej szpital, po lewej szpital. Przed nami? Tam mieszkają lekarze. A teraz proszę Państwa przejdźmy dalej, gdzie pokażę Państwu piękny szpital. Chorujemy. Trzeba nas leczyć. Szczególne wyczulenie na objaw wyjątkowo groźnej choroby: myślenia refleksyjnego. Muszę uważać. Zamaskować. Jak Karol. Zresztą kurtka jest jak kamuflaż. Czyli jednak dobrze zrobiłem, że ją wziąłem. Jestem z Krainy Dreszczowców. Znam te budynki, te chodniki, te zaparkowane samochody, te przepełnione kosze na śmieci, te przejścia dla pieszych, te dziury w chodnikowych płytach, te psie gówna, te terytoria znam, obstawione, pilnowane, zajmowane, obserwowane. Znam żebraków, znam pijaków, znam bezdomnych. Znam te bary mleczne, te bistra z de volaille'ami, żabki, jeżyki, kreciki i inne nieożywione zwierzęta. I ten parking też znam. I ten smród! Tak, jestem w pobliżu zoo. Lubię to miejsce. I tę ulicę. Oj tak, to kiedyś była ważna ulica. Zdaje się, że całowałem tam kiedyś jakąś fajną dziewczynę. Gdzie teraz skręcić. Ale wybór. Potok się rozwidla. Delta. Nic mnie jednak nie ogranicza. Co za przestrzeń! Przestrzeń wyboru. Mogę wybrać każdą drogę. A Wy? Każdą drogę. Gdzie by tu się przetoczyć; której wody dziś zaznać; potaplać się w błocie ludzkich wydalonych uczuć. Pooddychać dymem z kominów, które spalają ludzkie marzenia. Wspomnienia. W czyje okna zajrzeć? Gdyby chcieli, by im nie zaglądać, to by sobie je zasłonili, prawda? Zresztą, nic mnie nie obchodzą cudze okna. Tak naprawdę przeglądam się w szybach! Haha Tak właśnie. Oto ja - narcyz! Muszę spojrzeć w lusterka samochodów, w ich szyby, w witryny sklepów. Sklep z kiblami, ale nie na kible patrzę, lecz na siebie! Och tak. I co widzę? Pstrąga w ramonesce. Pasek od kurtki... coś z nim nie tak jest. Zobaczyłem to w jakimś okiennym refleksie. Zepsuty. Podarty. Nie macie najmniejszego pojęcia, co to za uczucie. Już nigdy nie będzie tym samym paskiem. Nie macie pojęcia... Soundtrack staje się coraz smutniejszy. Czy naprawdę jedyne, co możemy zrobić, by zapisać się jakoś w historii, to nasrać na chodnik? Zakochałem się w tych ulicach, nie mógłbym żyć gdzieś indziej. Nienawidzę ich równie mocno. (Z)akochać się nie znaczy kochać. Można zakochać się nienawidząc. Tak, Mitia miał rację. I said don't you hear it callin' me the way it used to do? Ale chyba właśnie o to chodzi, żeby pomimo a nie z braku przeciwności brnąć przez potok pełen naszych wspólnych dusz. Codziennie. Nieustannie. Potok pełen pływających belek z rozsypanych rusztowań wokół wieży marzeń. Potok pełen nadziei, która wielu wypadała z kieszeni, gdy po pijaku wsiadali do taksówek. Potok, którego wieczny przypływ stanowią słowa, które wypowiedziano zbyt wcześnie, zbyt głośno i przede wszystkim: niepotrzebnie. Potok zasolony łzami, które płynęły z radości i żalów, które kolekcjonujemy, ustawiając na regałach w salonach naszego życia. Potok rozczarowań. Potok zwycięstw. Potok pełen spalin, bo to nie benzyna, lecz my się spalamy w samochodowych rajdach, walcząc o każdą sekundę. Potok emocji, które wchłonięte przez ubrania staramy się zniszczyć, gdy wrzucamy je do pralek. Ten potok jest seledynowy, wije się jak wąż zbudowany z mgły. To nim oddycham. Mój pasek przy kurtce się zepsuł. Dorzucam do naszej wspólnej wody kamyk niespełnienia. Pochłonęło go. Ślady na piasku i kręgi na wodzie. Widocznie tak miało być. Nowa ulica, nowe witryny. Baby, baby, baby, baby/That's when it's callin' me/I said that's when it's callin' me back home...
0 komentarze:
Prześlij komentarz